"SCHIZOVIRUS" - Płyta miesiąca
Brum XII 1995
Jest tu coś z osobliwych kolorów Apteki z okresu "Ujaranych...". Jest też ślad dawnej (i chyba powracającej - patrz niżej) muzycznej świetności Rzeszowa, kiedy Bułgarzy i 1984 grali tak, jak nikt inny. Skojarzenia skojarzeniami, a chodzi głównie o to, że SCHIZOVIRUS należy do tych nielicznych płyt, które przepędzają po plecach całe stado przysłowiowych "ciar". W stosunku do poprzedniego albumu "Romp", JESUS wykonał siedmiomilowy krok do przodu. W miejsce szczeniackiej zadziorności prezentuje teraz intrygującą, dopracowaną w każdym szczególe, manieryczną pozę szalejących po zwyrodniałym mieście nieobliczalnych dekadentów, którzy swe aspiracje do rzędu supermenów potwierdzają serwując sobie kęsy ludzkiego mięsa. Kreacja jest na tyle umowna, że można ją potraktować poważnie i na tyle przekonywująco, by oddać się jej bez reszty. Stara dobra rock & rollowa gra balansująca pomiędzy wykalkulowanym przedstawieniem a szaleńczym nawiedzeniem, wcielana przez BOWIEGO, BAUHAUS czy TRENTA REZNORA (by poprzestać na wykonawcach, którzy pozostawili swe piętno na "Schizovirusie"). To nawiedzenie - przejawiające się w dzikich błyskach, pod postacią niespełnionego niepokoju, bądź nierozładowanej agresji - przenika wszystkie fragmenty tak bardzo zróżnicowanej muzycznie płyty, łącząc ją w zwartą całość. A rozrzut stylistyczny jest ogromny - mamy tu metalowo - hardcore'ową masywność i motorykę, grungeowe zaśpiewy, chłodne dotyki industrialu, mroczne nastroje przywołane ze skarbca klimatycznej nowej fali, są wreszcie (moje ulubione) odloty w świat psychodelii lat 70, a to gitary a la wczesny PINK FLOYD, a to szczypta rytmicznego obłędu w duchu CAN. Jeśli dodać do tego niekwestionowaną, zadziwiającą przebojowość poszczególnych kompozycji i błyskotliwą, dopieszczoną realizację, pozostaje mi tylko stwierdzić, że SCHIZOVIRUS to najlepsza rockowa płyta drugiej połowy tego roku.
Rafał Księżyk |